
Budowa portfela skoncentrowanego na cash flow. Cz. 1: podstawy
Budując portfel oparty o przepływy pieniężne musimy przyjąć pewien sposób myślenia. Punktem wyjścia tego podejścia jest zbliżenie giełdy do prawdziwego życia. Większość znanych mi inwestorów stosuje strategie inwestycyjne, jakich nigdy nie wykorzystałoby w innych aspektach życia. Ze względu na nieintuicyjność tych metod, ograniczone możliwości finansowe i czasowe oraz wymaganą dużą odporność psychiczną (stres itd.) przynoszą one w większości wypadków straty.
O moich dotychczasowych sukcesach na giełdzie zdecydowało to, że postanowiłem przenieść na rynek giełdowy strategie, jakie z powodzeniem wykorzystuje się w prawdziwym świecie. Postanowiłem podejść do inwestowania tak, jak przedsiębiorca podchodzi do swojego biznesu, a instrumenty finansowe potraktować jak środki produkcji. W konsekwencji tego wypracowana przeze mnie strategia jest de facto biznesem ubezpieczeniowym. Większość artykułów, jakie dotąd napisałem do EM, jest odzwierciedleniem tego, jak swoim biznesem zarządzają ubezpieczyciele. W tym cyklu postaram się przybliżyć ten sposób myślenia i pokazać, że większość wykorzystywanych instrumentów finansowych wiernie kopiuje zachowania jakie widzimy na co dzień, a nie jest li tylko syntetycznym tworem wykreowanym na potrzeby rynkowych spekulantów.
Rachunek maklerski jako przedsiębiorstwo.
Osoba kupująca nieruchomość na wynajem koncentruje się na uzyskiwanych co miesiąc czynszach jakie otrzymuje od najemców. W zasadzie poza momentem kupna lub sprzedaży domu czy mieszkania, wynajmujący nie jest zainteresowany ceną jaką mógłby uzyskać ze sprzedaży posiadanego lokalu. Oczywiście o ile czynsze spływają do niego zgodnie z założeniami.
Na poniższym wykresie t0 to moment nabycia nieruchomości, tk to moment jej sprzedaży, a w punktach t1 – tn zaznaczyłem otrzymywane przez inwestora czynsze. Jednocześnie jedynymi momentami, w których wynajmujący zainteresowany jest ceną lokalu są t0 i tk. Innymi słowy tak długo, jak otrzymujemy czynsze nie mamy konieczności zastanawiania się nad tym ile w danym momencie na rynku kosztuje nasza nieruchomość.
Analogicznie do osoby inwestującej w nieruchomości na wynajem będzie zachowywał się właściciel biznesu polegającego na przewozie osób. Jeżeli założymy, że hipotetyczny Kowalski prowadzi firmę transportową, to cena (innymi słowy rynkowa wartość) busa będzie istotna tylko w momencie kupna i sprzedaży. Przez cały czas wykorzystywania tego środka trwałego jego rynkowa wartość będzie zupełnie bez znaczenia dla przedsiębiorcy. To, co się liczy, to możliwość generowania przychodu dzięki wykorzystaniu zakupionych aktywów.
Jednym z największych przekleństw jakie dotykają dzisiejszych inwestorów jest ciągła wycena aktywów jakie posiadają. Nie ma nic bardziej frustrującego niż widok rachunku maklerskiego, którego wycena świeci się na czerwono – a jest to bardzo prawdopodobna sytuacja podczas rynkowej bessy. To co różni natomiast inwestora od przedsiębiorcy, to reakcja na spadek wartości posiadanych aktywów. O ile przedsiębiorca jest najczęściej nieświadomy tego, że pół roku po zakupie busa konkurencyjna marka wprowadziła promocyjne ceny na zakup nowych modeli, dzięki czemu są one o 15% tańsze niż ten, który kupił przedsiębiorca, o tyle inwestor (a raczej spekulant czy trader) w takim właśnie momencie powinien pozbyć się posiadanych przez siebie aktywów. Z łatwością można sobie wyobrazić, że Kowalski na sugestię, iż powinien sprzedać swojego busa, ponieważ jego ceny rynkowe spadły o 15% od momentu zakupu i powinien chronić swój kapitał, puka się w czoło i odsyła udzielającego takiej rady do wariatkowa. Co ciekawe, współczesny inwestor bardzo często jest bombardowany zaleceniami stawiania stop lossów cenowych i pozbywania się swoich aktywów (środków produkcji) w momencie, kiedy tracą one na wartości. Jak łatwo się domyślić, takie podejście służy głównie nabijaniu kasy domom maklerskim i pośrednikom finansowym. Bardzo rzadko wygrywa na nim inwestor.
W momencie, gdy przyjmiemy, iż nasza przygoda giełdowa to taki sam biznes jak firma transportowa, wynajem nieruchomości czy ubezpieczenia, zrozumiemy, iż najważniejszym czynnikiem decydującym o sukcesie jest posiadanie biznesplanu oraz nabycie odpowiednich „środków produkcji”, za pomocą których będziemy ten biznesplan realizować. W takiej sytuacji sprzedaż aktywów, które generują założony na początku dochód, mija się z celem jeżeli jedyną przesłanką do sprzedaży jest spadająca cena.
Znam wielu przedsiębiorców, którzy prowadząc swoje firmy kompletnie nie wiedzą ile są one w danym momencie warte. Nie wspominając już w ogóle o tym, że mieliby sprawdzać ich wartość codziennie lub co gorsza kilka razy na godzinę. Kilka miesięcy temu zostałem poproszony o pomoc w wycenie pewnej firmy prowadzonej przez cztery wspólniczki. Firma powstała mniej więcej 10 lat temu, a obecnie jedna ze wspólniczek postanowiła przejść na emeryturę. Aby nie musieć już dalej zajmować się przedsiębiorstwem poprosiła koleżanki, aby te wykupiły jej udziały. Jak łatwo się domyślić, panie po raz pierwszy potrzebowały dowiedzieć się ile kosztuje ich biznes. Dotychczas jedyne co je interesowało, to możliwe do otrzymania pensje i dywidendy. Czyli nasze przepływy gotówkowe. Mimo braku tej fundamentalnej, zdałoby się, informacji jaką jest wycena dokonywana nie rzadziej niż raz na minutę, panie doskonale poradziły sobie nie tylko z przetrwaniem na rynku, ale wręcz z bardzo szybkim rozwojem.
Niedawno miałem okazję zapoznać się z badaniem dotyczącym zachowania się kursu akcji spółki na nowojorskim parkiecie, która w przeciągu ostatnich 20 lat przyniosła najwyższą stopę zwrotu. Otóż okazało się, że kurs akcji tej firmy przez ponad 30% czasu pozostawał minimum 40% poniżej ostatniego maksimum. W żaden jednak sposób nie przeszkodziło to spółce rosnąć średniorocznie o blisko 35%. W takiej sytuacji najlepiej wychodzą ci, którzy stosując się do rady Buffetta kupują tylko te spółki, które chcieliby mieć na własność, gdyby giełdy miały zostać zamknięte na kolejnych 10 lat.
Myślenie o rachunku maklerskim jak o przedsiębiorstwie wymusza nie tylko koncentrowanie się na rzeczach ważniejszych niż bieżąca cena posiadanych aktywów, ale skłania inwestora do konkurowaniu z graczami instytucjonalnymi na polu, na którym nie mają oni przewagi. Jeżeli usiłujemy konkurować z tzw. grubasami na krótkich interwałach, to toczymy walkę na ich warunkach. To oni mają „masę”, dzięki której mogą wpływać na rynek, oni mają najszybszy dostęp do informacji, szybciej składają zlecenia oraz mają więcej ludzi i sprawniejsze systemy informatyczne do analizy każdego wpisu na Twitterze i innych portalach społecznościowych. Duzi gracze mają też coś, czego nie mają indywidualni – presję na wyniki w krótkich terminach. To na zarządzających funduszami działy marketingu wymuszają porównywanie wyników z konkurencją codziennie, co tydzień, co miesiąc itd. Ten fundusz, który sprawuje się dzisiaj lepiej niż pozostałe ma dużą szansę być wybranym przez klienta, który właśnie kupuje jednostki uczestnictwa. Pamiętajmy o naszych przewagach i konkurujmy tam, gdzie duzi nie mogą.
Bartosz Szyma
Grafika: Designed by Freepik
Dodaj komentarz